Jeżeli chodzi o muzykę, to nie jestem specjalnie wybredny - poza kilkoma wyjątkami nie jestem fanatycznym słuchaczem jakiegoś twórcy lub zespołu, często jest tak, że np. jeden kawałek danego wykonawcy mi odpowiada, a innego wręcz nie cierpię. I takie mam podejście do prawie każdego wykonawcy... prawie... :) Tak jak napisałem - są pewne wyjątki ;)
Jean Michel Jarre - jest tym wykonawcą, którego słucham od samego początku lat 90-tych. Zaczęło się od kilku pirackich kaset zakupionych wtedy na targowisku. I tak zaczęła się wielka fascynacja - potrafiłem w kółko zasłuchiwać się albumami takimi jak "Magnetic Fields", "Equinoxe", "Rendez vous" czy "Oxygene".
Pojawienie się płyty "Chronologie" i kilku remixów utworów z tej płyty (oficjalnie sygnowanych nazwiskiem Jarre-a) zaczęły jednak sugerować, że Jarre idzie w kierunku muzyki techno, co troszeczkę w moich oczach osłabiło autorytet wykonawcy. Jednak pojawienie się kolejnej płyty, będącej nawiązaniem do legendarnej już płyty z 1976 roku - "Oxygene 7-13" pomogło przywrócić szacunek do artysty - słuchając płyty można było powiedzieć: "tak, to ten sam stary, dobry Jarre".
Jednak kolejne płyty Jarre rozwiały niestety wszelkie złudzenia - Jarre poszedł wybitnie w kierunku muzyki masowej i popularnej, czego zapowiedzią była płyta "Metamorphosies", a apogeum "Teo & Tea". Tytułowy kawałek z tej płyty zresztą uważam, za definitywny upadek epoki Jarre-a. Nie, żebym nie lubił muzyki dyskotekowej i klubowej - jeżeli chodzi o sam kawałek, gdyby go stworzył twórca, którego działalność opiera się na tego typu nurtach, to rzekłbym, że to dobry kawałek, jednak nie pasuje mi do tego kawałka nazwisko Jarre-a.
Jarre to również wspaniałe widowiska podczas koncertów - w dobie internetu udało mi się zdobyć nagrania video z większości największych koncertów Jarre-a. Najbardziej lubię powracać do koncertu: Paris La Defence z roku 1990, według mnie to najlepszy koncert Jarrea. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, to chciałbym przenieść się właśnie do roku 1990 i móc na żywo obejrzeć ten koncert.
Gry muzyczne online
Big Cyc - w zasadzie względnie późno zainteresowałem się twórczością tego zespołu. Zaczęło się od pojawienia się płyty "Z gitarą wśród zwierząt" i kawałka "Shazza, moja miłość" - od tej pory zacząłem intensywnej zapoznawać się z dyskografią tego zespołu. Oczywiście wcześniej miałem styczność z legendarnym już programem "Lalamido, czyli porykiwania szarpidrutów" i później: "Lalamido nocą" i postaciami Skiby i Konjo-a i to także przyczyniło się do fascynacji zespołem. Jest kilka kawałków, które szczególnie sobie cenię - zarówno dotyczy to wcześniejszej twórczości zespółu jak i współczesnej. Są to m.in.: "Wielka miłość do babci klozetowej", "Nie zapomnisz nigdy", "Berlin zachodni", "Orgazm", "Jak słodko zostać świrem", "Shazza moja miłość", "Kręcimy pornola", "Guma", "Światem rządzą kobiety", "Kumple Janosika", "Homotubisie".
W swojej biografii mogę się pochwalić dwukrotnym uczestnictwem na koncertach zespołu.
The Prodigy - zamiłowanie do twórczości tej grupy przyszło w okresie, kiedy zaczęło się zamiłowanie do muzyki techno i cięższego grania. W pewnym sensie fascynacja muzyką tej grupy zaczęła się analogicznie do fascynacji Big Cyc-em - poznałem kolejną z kolei płytę: "The fat of the land" i to skłoniło mnie do zapoznania się z wcześniejszą twórczością tejże grupy. Do tej pory uwielbiam słuchać kultowych kawałków, takich jak: "No good - start the dance", "Voodoo People", "Smack My Bitch Up", "Funky shit", "Firestarter" czy też "Spitfire".
Komentarze
O artykule
- Dział: Muzyka
- Liczba komentarzy: 6